Zajęcia w szkole pozwalają mi na poznanie od tej drugiej strony, jak wizyta u kosmetyczki wyglądać powinna. Z racji tego, że mieszkam na końcu świata, mam ograniczony dostęp do zakładów kosmetycznych.
Do niedawna miałam swój "ulubiony" do którego od czasu do czasu zaglądałam. Teraz z perspektywy czasu aż włos mi się jeży na głowie, gdy pomyślę sobie na jakie niebezpieczeństwa byłam narażona.Miło, że wyszłam z tych wizyt bez szwanku, ale ile osób wychodzi " z czymś" a nie ma o tym zupełnie pojęcia.
Od razu pragnę zaznaczyć, że nie wrzucam do jednego worka wszystkich kosmetyczek. Sama też mam zamiar pracować w tym zawodzie i zdaję sobie sprawę , że są tysiące osób, które w idealny sposób wywiązują się ze swoich obowiązków i przestrzegają wszelkich zasad bezpieczeństwa.
Zacznę od opisu niektórych swoich wizyt i każdą z nich postaram się skomentować.
1. Zbliża się półmetek- jedna z większych imprez w szkole średniej. Jak każda dziewczyna chciałam "wyglądać". Udałam się więc (wówczas po raz pierwszy) do kosmetyczki na zrobienie żeli.
Był to okres kiedy jeszcze nie interesowałam się kosmetyką na tyle, by móc wiedzieć co i jak w związku z tym "zabiegiem".
Błędy , które teraz z perspektywy czasu jestem wychwycić:
- kosmetyczka wyjęła z szafki jednorazowe pilniki po użyciu ich trafiły one znowu do szafki- bynajmniej w mojej obecności nie umieściła ich w odpadach,
- nie zdezynfekowała dłoni ani swoich ani moich przed przystąpieniem do "zabiegu",
- i chyba najgorsze z najgorszych- przykleiła mi tipsa na całej powierzchni paznokcia,
o przepiłowaniu płytki nie wspomnę , bo to dość częste zjawisko....
2. Wizyta nr 2. W liceum pojawiły się u mnie problemy ze skórą. Musiałam wiec coś z tym zrobić. Po przybyciu do kosmetyczki po poradę i ewentualne polecenie zabiegu dobranego do mojego problemu pani posadziła mnie na fotelu i zaczęła działać. Wykonała mi mikrodermabrazję oraz peeling kawitacyjny.
Błędy:
- nikt nie przeprowadził ze mną wywiadu, nie było pytań o choroby, o elementy metalowe w ciele, uczulenia itp.
- nie było też podstawowego w sumie badania lampą Wooda, która ma na celu określić jaka ta nasza cera w sumie jest, bo przecież wypryski nie oznaczają od razu cery trądzikowej...
- wykonując mikrodermabrazję pani przejeżdżała mi również po ropnych wypryskach, nie omijała też żadnych mniej lub bardziej podejrzanych znamion,
- podczas kawitacji ( nie było pytań o elementy metalowe itp.) na twarzy nie było zupełnie nic,tyle że pani pojeździła szpatułką po suchej buźce...
Tak oto zakończyły się moje wizyty w tym salonie. Teraz nie mogę sobie uświadomić , jak można było nie przeprowadzić uprzednio wywiadu. A gdybym tak miała zastawkę w sercu?!
W Rz był też przypadek, że kobieta zmarła ponieważ była na mikrodermabrazji- kosmetyczka przejechała jej po rance, kobieta wróciła do domu, gdzie miała styczność z gronkowcem. Bakterie dostały się przez przerwaną tkankę do organizmu kobiety. Pomimo natychmiastowego podjęcia leczenia, kobieta w wyniku powikłań zmarła.
Zajęcia wyczuliły mnie na wszelkie zagrożenia.
Natomiast widać również coraz więcej pozytywnych zmian.Będąc u fryzjera na próbnej fryzurze jak i na tej właściwej pierwszy raz widziałam jak dezynfekowane są grzebienie szczotki , klamry itp.
Ciekawa jestem czy również macie jakieś niezbyt miłe doświadczenia podczas wizyt u kosmetyczki?!
Pozdrawiam:)